Dojechaliśmy do naszej casa particular, której właścicielem, jak się okazało był Fidel, co z wiadomych względów bardzo nas rozśmieszyło Mieliśmy rezerwację, zrobioną jeszcze w Warszawie, więc pokój już na nas czekał, a cały domek był w zasadzie na plaży, 3m od wód morza karaibskiego. To był ten moment, w którym zaczęliśmy odpoczywać…
Playa Larga jest niewielką miejscowością, w zasadzie wioską, w której główną atrakcją w ciągu dnia jest gra w domino, przy której graczami targają takie emocje, jakich nigdzie indziej nie można zobaczyć. Tuż koło naszego domku, który był ostatnim w rzędzie domków nad wodą, znajdowała się niewielka plaża, porośnięta palmami kokosowymi. Mieliśmy ją tylko i wyłącznie dla siebie. Podczas 5 dni, które spędziliśmy w tym miejscu, dwa razy widzieliśmy tam ludzi i nie dłużej niż na godzinę. Było to wspaniałe miejsce do odpoczynku, a o to nam właśnie chodziło. No ale ile można siedzieć i nic nie robić? Postanowiliśmy więc pojechać do Playa Giron na rowerach pożyczonych od Fidela. Droga nie wydawała nam się długa (przecież to tylko 70km w obie strony), a mieliśmy na to cały dzień. Jak zwykle się przeliczyliśmy. Droga okazała się trudna, z wybojami. Ponadto jeden z rowerów odmówił nam posłuszeństwa (najzwyczajniej w świecie się popsuł) i nie dało rady go naprawić bez narzędzi. W efekcie dojechaliśmy tylko do miejsca, w którym znajduje się centrum nurkowania. Nie przejechaliśmy nawet 20km Droga powrotna była zabawna, bo na zmianę musieliśmy się pchać i ciągnąć w okrutnym skwarze przez 13km, aby w ogóle wrócić do domu. Jednakże i ta przygoda czegoś nas nauczyła – Kubańczycy praktycznie zawsze mają dobre intencje, ale wszystkie pojazdy i inne urządzenia często działają „na słowo honoru”. Tak też było z rowerami. I koniec końców Fidel nie był zły, nawet nie wziął od nas pieniędzy za naprawę, a jedyną pamiątką, która nam została z tej podróży była mocna opalenizna na „plecaki” Cała droga nie jest krajobrazowa, jak piszą we wszystkich przewodnikach, niemniej jednak kolor i przejrzystość wody są niepowtarzalne i nigdzie indziej na Kubie takiej nie widzieliśmy. Postanowiliśmy więc, mimo wielu obaw, spróbować swoich sił w nurkowaniu. I to było najwspanialsze przeżycie podczas całego pobytu. Francis, który był przyjacielem Fidela, przeszkolił nas odrobinę i był naszym przewodnikiem pod wodą. Woda była niewyobrażalnie przejrzysta, a różnorodność ryb i roślinności zapierały nam dech jeszcze długo, długo po. Jest jeszcze jedna plaża w Playa Larga, też miła, ale już nie tak ustronna, bo hotelowa, niemniej jednak równie ładna. My jednak zawsze wybieraliśmy tą naszą, prywatną. W Playa Larga jest dużo bici taxi, ale ludzie nie są już tak natrętni jak w Havanie. Przez całe dnie panuje tam błoga atmosfera letniego wiejskiego popołudnia. Oprócz gry w domino nic się nie dzieje. Bliżej weekendu dzieciakom organizuje się festyny i wieczorami słychać śpiewy oraz grę na gitarze. Było tak cudownie, że przedłużyliśmy pobyt o jeden dzień - ze względu na właściciela, klimat, jedzenie, piękny krajobraz oraz Amazonkę kubańską imieniem Kodi, która umilała nam dnie swoim śpiewem. Jedynym minusem tego miejsca jest to, że można zostać pogryzionym przez jejenes, czyli mikroskopijne muszki, które kąsają bardzo dotkliwie, a ślady, które pozostawiają przeraźliwie swędzą. I jak się okazało potem w Trinidadzie bez maści nie można sobie z tym poradzić. Co tu dużo pisać, wystarczy popatrzeć na zdjęcia... Było nam żal wyjeżdżać, ale czekał na nas Trinidad…

Owner: Fidel Silvestre Fuentes
Address: Barrio Caletón. Playa Larga. Ciénaga de Zapata.
Śniadanie 5 CUC/osoba
Obiad: 10 CUC/osoba

Po drodze można kupić różne pamiątki. Najmilsze dla oka były kije baseball'owe w różnych rozmiarach. Nie powinno to dziwić, bo baseball to narodowy sport na Kubie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz