czwartek, 19 kwietnia 2012

Trinidad

Jeszcze w Entronque de Jagüey postanowiliśmy spytać, czy przypadkiem Pani w informacji turystycznej nie zna kogoś, kto prowadzi casa particular w Trynidadzie. Zapewniła nas, że ma tam przyjaciółkę i za momencik do niej zadzwoni. Miły głos, który usłyszałam w słuchawce zaproponował nam pokój za 25CUC (cena ze śniadaniem), ja jednak chciałam się zastanowić. Na to Pani krzyknęła, że w takim razie da nam specjalną cenę 20CUC (ze śniadaniem). Przystaliśmy na ofertę i wsiedliśmy do autokaru.
Właścicielka kwatery miała na nas czekać na dworcu. Wysiedliśmy w Trinidadzie, a naszym oczom ukazał się tłum jineteros, którzy chcieli nam „opchnąć” kwatery. Wszyscy krzyczeli, ale nie przekraczali magicznej bariery, którą wyznaczał długi sznur. Niepewnie podeszłam i zorientowałam się, że naszych imion nie ma na żadnej z kartek. I wtedy złapaliśmy się na tym, że znów zbyt naiwnie komuś zaufaliśmy - nie mieliśmy żadnego namiaru na osobę, zaproponowała nam mieszkanie. Stojąc i kombinując co dalej, wpadliśmy na pomysł, że zadzwonimy do Entronque de Jagüey, aby dostać telefon, adres lub cokolwiek od babeczki, która załatwiła nam mieszkanie. Okazało się jednak, że telefon na dworcu nie ma wyjścia poza Trinidad. I nagle ktoś za nami krzyknął nasze imiona:) Bardzo miła kobieta zaczęła przepraszać nas, że się spóźniła, ale niestety coś ją zatrzymało. Strasznie ucieszyliśmy się na jej widok, mimo że znalezienie nowej kwatery w ogóle nie było żadnym problemem. Co drugi dom to casa particular z charakterystycznym znaczkiem przyciągającym turystów. Podążyliśmy za naszą przewodniczką, weszliśmy do jej domu, zapłaciliśmy z góry za 4 dni i po raz kolejny złapaliśmy się na tym, że popełniliśmy duży błąd. Pokój nie był wart nawet 20CUC. Był porośnięty grzybem, miał jedno małe okienko, które sprawiało wrażenie, że jest się w piwnicy, łazienka zamykała się tylko od wewnątrz, a wszędzie chodziły mrówki. Ponadto jedzenie było niesmaczne, a porcje niewielkie, w porównaniu do tego co już przeżyliśmy. Powiedzieliśmy sobie, że to tylko 4 dni i w dalszej podróży polegamy tylko na sobie. Trinidad, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, sam w sobie jest przepiękny. Wielość kolorów domów urzeka. Nie ma chyba piękniejszego miejsca na Kubie. Miasto jest usytuowane w taki sposób, że zachodzące słońce sprawia, że domy przechodzą różnymi kolorami, a „burzowe” niebo tworzy nieco apokaliptyczny klimat. Jednakże ani razu, kiedy tam byliśmy, nie padało. Czas można spędzać tu na różne sposoby. Można przechadzać się uliczkami odwiedzając galerie artystów, których jest tu mnóstwo. Można zwiedzać, a zabytków tu nie brakuje, ale wieczorami trzeba koniecznie potańczyć salsę wśród Kubańczyków, napić się słynnego tu napoju zwanego La Canchánchara (złożonego z miodu, soku z cytryny, wody no i oczywiście rumu), a rankiem schłodzić się Guarapo (napojem z trzciny cukrowej). O Trinidadzie można by pisać dużo, ale to miejsce trzeba po prostu odwiedzić. Najpiękniejszą plażą w okolicy jest Playa Ancon, lecz na pewno nie jest to miejsce ustronne. Playa Ancon to przede wszystkim zagłębie hotelowe, więc jest tu więcej turystów niż lokalsów, niemniej jednak przejrzystość wody i niezliczona ilość niewielkich krabów jest tym, co warto zobaczyć na własne oczy. My mieliśmy to szczęście, że jeden z nich postanowił zakumplować się z nami bliżej i nieopatrznie wszedł nam na ręcznik. Jak już wcześniej wspomniałam dotkliwe ugryzienia jejenes wciąż dawały o sobie znać, a że ślady były bardzo widoczne postanowiliśmy wybrać się do apteki. Tam powiedziano nam, że ugryzienia z każdym dniem swędzą coraz bardziej i polecono kupić maść, która miała pomóc. Po kilku dniach regularnego smarowania – w końcu przeszło. Trzeba jednak pamiętać o tym, że jejenes mogą być bardzo niebezpieczne dla osób uczulonych na komary. Podczas naszej dalszej podróży usłyszeliśmy historię o małżeństwie, które także zostało pogryzione przez muszki. I o tyle, o ile mężczyźnie nic nie było, to jego żona miała objawy typowej malarii. Badania to wykluczyły, ale kobieta jakiś czas dochodziła do siebie i wakacje zamieniły się w nieprzyjemną walkę z muchami. Kolejną rzeczą, o której należy wiedzieć to to, że swędzenie może się pojawić nawet po kilkunastu dniach. Tak było w naszym przypadku – ja objawy miałam od razu, K. dopiero tydzień po tym jak mi już przeszło. Wracając do opowieści – po 4 dniach z żalem opuszczaliśmy Trinidad, podążając do Baracoa, z przesiadką w Santiago de Cuba.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...