wtorek, 24 kwietnia 2012

Baracoa

Przeżyliśmy, ledwo, ale przeżyliśmy. Po drodze autokar zatrzymał się na kilka minut, abyśmy mogli spróbować lokalnego przysmaku: Cucurucho.
Rarytas zawinięty w liść palmowy w kształcie stożka to mieszanka zmielonego kokosa, miodu, pomarańczy, ananasa i guawy. To było całkiem miłe, acz słodkie przeżycie. Yoyi miała nam załatwić kwaterę w Baracoa, u swojego przyjaciela, który miał czekać na nas na dworcu. Pomyśleliśmy – historia się powtarza i zaczęliśmy wymyślać alternatywne scenariusze, aby znów nie wpaść tak, jak w Trinidadzie. Jednakże na dworcu już ktoś na nas czekał. Nie było odwrotu. Zapakowaliśmy się do bici taxi i pojechaliśmy w głąb miasteczka. Stanęliśmy przed niepozornym domkiem, gdzie przywitał nas kolejny mężczyzna i wtedy właśnie okazało się, że nie będziemy mieszkać u przyjaciela Yoyi, ale u jego brata. Popatrzyliśmy na siebie wymownie i już nam się to przestało podobać. Było ustalone – wchodzimy, oglądamy, zostawać nie musimy. Weszliśmy, osobnym wejściem na piętro, które w całości miało być do naszej dyspozycji. Może nie było idealnie, ale postanowiliśmy zostać. Zresztą nie czuliśmy się najlepiej, aby wdawać się w dyskusje. Dogadaliśmy się w sprawie wyżywienia i wyruszyliśmy poszukać czegokolwiek, co mogło nas zainteresować. Trafiliśmy do Hotelu El Castillo zapytać o jakiekolwiek wycieczki. Przemiła Pani w recepcji dała nam wizytówkę przewodnika i zostaliśmy umówieni na konkretną godzinę na spotkanie. W międzyczasie rozejrzeliśmy się po mieście, poszliśmy na obiad i wróciliśmy do hotelu, gdzie poznaliśmy wspaniałego człowieka i przewodnika Norge Quintero Matos. Pierwszy Kubańczyk, który mówił w czterech językach. Przeżyliśmy z nim i z jego kolegą dwie wspaniałe wycieczki (Canyon Rio Yumuri oraz Rio Toa). Wszystko można znaleźć na stronie Norge. Byliśmy na plantacji kakao, piliśmy przygotowany przez farmerów napój Chorote, jedliśmy lokalną czekoladę, widzieliśmy raj świnek oraz różne rodzaje wegetacji. W międzyczasie odwiedziliśmy najpiękniejszą plażę w okolicy: Playa Maguana, gdzie spotkaliśmy państwa młodych z wesela w Santiago. Nawet Kuba okazała się być małą wyspą:) Kwatera natomiast okazała się najlepszą podczas całej naszej podróży, a wszystko przez właściciela, ugościł nas całym swoim sercem, czyli najlepiej jak mógł. Nie mówił ani słowa po angielsku, pytając co chcemy jeść rysował lub pokazywał obrazki, w najgorszym przypadku przynosił nam produkty z kuchni. Był kontaktowy (mimo braku wspólnego języka) i ciepły jak nikt inny. Tam też jedliśmy najlepszą zupę z czarnej fasoli, zupę warzywną, przyprawianą liśćmi kolendry, tostones (czerwone banany smażone w głębokim tłuszczu), fritura de malanga (malanga smażona w głębokim tłuszczu), maniok z cebulą i czosnkiem, a także przeróżne owoce morza. Zdążyliśmy się również czymś zatruć i następnego dnia nie wychodziliśmy z łóżka, przegryzając papayę, która według Allana-właściciela miała nam pomóc się odtruć i pomogła. Zwieńczeniem całego pobytu była prośba Allana o zrobienie sobie zdjęcia w pobliskim zakładzie fotograficznym za 1 CUC. Zdjęcie było potrzebne do jego księgi gości, którą prowadził od wielu lat. Ta prośba nas rozbroiła, poszliśmy zrobić zdjęcie, które miało być do odbioru za kilka dni. Tak, to wciąż jest komuna i zacofanie w porównaniu do tego, do czego Polacy już zdążyli przywyknąć. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do Santiago de Cuba, skąd dzień później miała czekać nas koszmarna podróż lokalnymi liniami lotniczymi Air Cubana.







Allan Terrero Llaser
Maceo No. 235 (Altos)
e/ Abel Diaz y Limbano Sanchez
Baracoa, Guantanamo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...