Często dostaję pytanie: co ja jem na śniadanie? Muszę przyznać, że w ciągu ostatniego roku moje śniadania ewoluowały. Rok temu próbowałam jeść śniadania węglowodanowe, które miały mi przynieść zastrzyk energii na cały dzień. Tak się jednak nie działo, co więcej – niby byłam najedzona a wciąż miałam ochotę na słodkie i dojadałam owocami, po których w pewnym momencie dnia zaczynałam czuć się źle. Potem zostałam przy samych koktajlach, przyszła wiosna, więc trzeba było czerpać z natury jak najwięcej. Problem jednak nie znikał. Ochota na słodkie nie przechodziła i zaburzało to mój cały rytm posiłków – albo nie dojadałam albo się przejadałam chcąc po południu nadrobić niezjedzone warzywa. Momentem przełomowym był dzień, kiedy zdałam sobie sprawę, że wiele zagranicznych blogerek, zwłaszcza amerykańskich, odżywiających się zgodnie z protokołem je na śniadanie to, co w Polsce jest uznawane za obiad. Mało tego – w ich posiłkach nie dostrzegałam tylu owoców, ile sama miałabym zjeść w ciągu dnia. Zaczęłam więc czytać książki o diecie paleo, ale także te o zapaleniu tarczycy Hashimoto (dzięki Edyto!) i doszłam do wniosku, że owszem – owoce w diecie zdrowego człowieka są bardzo istotne, ale jeśli ja czuję się po nich głodna ekstremalnych smaków (mimo, że najedzona do syta) to mój organizm chyba stara mi się coś powiedzieć. Wdrożyłam więc na stałe do swoich posiłków wywar/bulion/rosół, więcej tłuszczów, podzieliłam białko na 2-3 posiłki i ograniczyłam owoce (nie do minimum, ale znacznie w stosunku do pierwotnych zaleceń). Stwierdziłam, że nie będę karmić bakterii patogennych cukrami i zobaczę co się wydarzy. Jak więc wygląda moje śniadanie?

Z pewnością nie tak jak na powyższym zdjęciu:) Jednak zupa-krem lub sam rosół jest jedną z jego składowych. Do tego łyżka oleju kokosowego, oliwy z oliwek lub tłuszczu z gęsi/kaczki do tego surowe i gotowane warzywa, awokado i ok. 100g białka. Po takim śniadaniu czuję się syta do obiadu, pozbyłam się nadęcia w brzuchu a w dodatku rosołem uszczelniam jelito.
Kremy z warzyw są fenomenalne bo łączą dwie ważne na tej diecie rzeczy – warzywa i wywary. Wiem, że wiele z Was obawia się smrodu gotowanych kości – zapewniam, że świeże, ekologiczne mięso i jego kości nie śmierdzą! Spróbujcie a zobaczycie:)
Krem marchwiowo-dyniowy:
- ok. 2l bulionu (w moim przypadku rybny),
- 200-300g dyni,
- 5-6 marchewek,
- kilka gałązek rozmarynu lub 2 łyżki suszonego,
- 2-3 łyżki oleju kokosowego.
Bulion najlepiej mieć pod ręką lub przygotować dzień przed. Piekarnik nagrzać do 200 C (pieczenie tradycyjne). Dynię pokroić w kostkę, marchew obrać i pokroić w plastry. Wrzucić do miski, dodać olej, rozmaryn i wymieszać. Przełożyć do naczynia żaroodpornego, wstawić do piekarnika i piec około 40-45 minut od czasu do czasu mieszając. W międzyczasie zagotować bulion. Upieczone warzywa wrzucić do rosołu i zblendować na gładki krem. W razie potrzeby dosolić.
I ja chyba będę musiała się przestawić i jeść obiad/kolację na śniadanie. Jem dużo warzyw, ale jeszcze więcej owoców i męczę się z wzdętym brzuchem...
OdpowiedzUsuńU mnie poskutkowała zmiana proporcji. Spróbuj, może Tobie też pomoże.
OdpowiedzUsuń