wtorek, 24 kwietnia 2012

Santiago de Cuba

Viazul do Santiago jedzie 12 godzin z Trinidadu, więc trzeba przygotować się na mozolną, ale nie męczącą podróż klimatyzowanym autokarem. Bluza pod ręką niezbędna! Autokar oczywiście zatrzymuje się po drodze, ale za każdym razem na 5 minut, na każdym dworcu przesiadkowym (warto mieć przy sobie moneda nacional) oraz raz na dłuższy postój (w okolicach godziny 11). Nauczeni doświadczeniami, tym razem postanowiliśmy polegać tylko na sobie.
Mieliśmy adresy kilku kwater w każdym mieście, które wydawały nam się przyzwoite. Postanowiliśmy więc z tego zaplecza skorzystać. Losowo wybraliśmy jedną z nich i jak się później miało okazać był to bardzo trafny wybór. Zanim jednak do niej dotarliśmy (nie zapowiadając się wcześniej, a była już prawie godz. 22) musieliśmy pokonać na dworcu w Santiago barierę jineteros i nietrzeźwych taksówkarzy. Trafił się jednak jeden porządny, który nie dość, że zaoferował pomoc, mówił po angielsku to jeszcze wiedział do kogo się udajemy. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, otworzył nam mężczyzna i zawołał swoją żonę, która na moje pytanie o wolne pokoje odpowiedziała pytaniem: a skąd macie mój adres? Na początku to pytanie wydało mi się dziwne, ale bez wahania odpowiedziałam, że z Internetu. Po moich słowach Casa Yoyi stanęła przed nami otworem. Yoyi przyznała, że na ten weekend nie chciała przyjmować gości, ponieważ następnego dnia miało się tu odbywać wesele kubańsko-rosyjskie, ale skoro już jesteśmy to nie może nie pozwolić nam zostać. Zapewnialiśmy, że to tylko 2 noce i że nie sprawimy kłopotu. Pokój był gotowy w pół godziny. Nie byliśmy specjalnie zafascynowani Santiago de Cuba, miał to być nasz przystanek w drodze do Baracoa, gdzie planowaliśmy zatrzymać się na dłużej. Następnego dnia, zamiast zwiedzać, pobiegliśmy szybko na dworzec, aby kupić bilety na Viazul i znów okazało się, że autokar na następny dzień jest już pełny. Na kolejny zresztą też, więc możemy przyjść rano i albo wsiądziemy albo nie, lub możemy kupić bilety na za dwa dni. Tym razem znów postanowiliśmy kombinować. Pojechaliśmy do centrum miasta w poszukiwaniu biur Havanatur i Cubatur, które też oferują bilety do Baracoa, w tej samej cenie co Viazul. Niestety te autokary odjeżdżają tylko w poniedziałki, środy i piątki. Załamani wróciliśmy do Yoyi po radę. W domu wrzało od przygotowań do ślubu, ale Yoyi bez zastanowienia podzieliła się swoimi doświadczeniami, które potem przeczytaliśmy w przewodniku LonelyPlanet (który zresztą całą drogę nam towarzyszył). Mianowicie, Viazul w kierunku Baracoa jest zawsze pełny, nieważne kiedy przyjdziesz po bilet. Jego kupno na następny dzień lub na za dwa dni zawsze graniczy z cudem. Sama Yoyi nie umiała tego wytłumaczyć. Jednak poradziła, żeby pójść rano, ustawić się w kolejce, gdyż jest prawie pewna, że do niego wsiądziemy. Jeśli nie, jej przyjaciel zaprowadzi nas do ciężarówki, która wozi tylko Kubańczyków – będzie szybciej i taniej, niekoniecznie wygodniej, ale przeżycie będzie na pewno niezapomniane. Jej słowa nas uspokoiły i postanowiliśmy po raz kolejny zaufać, tym razem Yoyi. Zostało nam już niewiele czasu do obiadu więc pojechaliśmy na drinka i na umówioną godzinę wróciliśmy do kwatery na obiad. Ściemniało się, a na dachu trwała już weselna impreza. Zjedliśmy, otworzyliśmy własny rum i postanowiliśmy nie przeszkadzać. Mąż Yoyi miał inny plan – postanowił zaprosić nas na wesele, a na wstępie wręczył butelkę rumu (jego była dwa razy większa). To był ciężki wieczór:) Od razu znaleźliśmy wspólny (niekoniecznie angielski) język z biesiadnikami, zwłaszcza z Rosjanami. Alkohol otworzył nam umysły i niestety spać położyliśmy się bardzo późno, czujni, że rano musimy biec pchać się do Viazula. Kac był bezlitosny ale się udało! Pożegnaliśmy Yoyi i zapowiedzieliśmy, że wrócimy jeszcze na jedną noc. Tymczasem czekała nas czterogodzinna podróż po drodze krętej i pełnej wybojów. Oj...nie była to miła podróż.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...